Mamy w sobie gdzieś zapisany stan ciszy.
Zagłuszony przez bodźce, otoczenie, myśli/życie własne i innych.
Tego stanu w bardziej lub mniej świadomy sposób poszukujemy, zachowując się trochę jak na jakimś głodzie, czując niedosyt, brak czegoś… szukając ciszy wewnątrz głowy, ciała, siebie na rozmaite sposoby. Ciszy, z którą pojawia się wewnętrzny spokój, ukojenie, harmonia, dobrostan. Nic w tym stanie nie brak, nic nie trzeba, wszystko jest ok takie jak jest.
W takim stanie wszystko się rozjaśnia, pojawia się pewność wynikająca z jakiejś nieodkrytej jeszcze teraz wiedzy, chociaż… jakaś część nas już tę wiedzę jednak odkryła, i teraz nam to poprzez tę wewnętrzną ciszę komunikuje. Jest pewność mimo braku słów, myśli, emocji. Tak to odbieram.
Ocieram się o takie odczucia, czuję kiedy się pojawiają i kiedy znikają, są porywane przez to co dzieje się dookoła, gdy tylko na to pozwalam. Ciekawe to obserwacje, uczące i pokazujące współzależność i nasz wzajemny na siebie wpływ, a także możliwość przemieszczania się z przestrzeni zaciemnionej w przestrzeń rozjaśnioną.
Dziś był słoneczny dzień. Naszła mnie taka refleksja, gdy czekałam na autobus. Przystanek autobusowy był pod wiaduktem kolejowym, miejsce zacienione, wiadomo. Wystarczyło zrobić dwa kroki, żeby wejść w przestrzeń nasłonecznioną, jasną. A co jeśli równie łatwo możemy przechodzić z przestrzeni emocjonalno- myślowej, ciemnej w jasną ?? Kto o tym decyduje gdzie jestem ? Ja, to przecież ja stale dokonuję wyborów, czyli jest coś iluzyjnego w otoczeniu co próbuje mnie czasem wciągnąć i zatrzymać w zacienionej przestrzeni, jeśli tylko na to pozwolę. Mogę wybrać tę huśtawkę albo rozsiąść się wygodnie na słońcu i już tam pozostać.